"Nie wiem, czy tylko ja mam takiego pecha, ale moja teściowa potrafi zaskoczyć mnie bardziej niż finał telenoweli. Ostatnio, gdy zaprosiłam całą rodzinę na niedzielny obiad, ona przyszła z własnym jedzeniem. 'Na wszelki wypadek, kochanie' – rzuciła z uśmiechem".
Na wszelki wypadek czego? Że truję ludzi? Czy ktoś mi może powiedzieć, jak mam to traktować, żeby nie stracić resztek cierpliwości?
Publikujemy list naszej czytelniczki. Tekst został zredagowany przez Styl.fm. Czekamy na historie pod adresem: [email protected]. Wybrane teksty opublikujemy. Zastrzegamy sobie prawo do redakcji tekstu.
"Ja tylko chciałam pomóc"
Cała akcja zaczęła się jakiś czas temu, kiedy po raz pierwszy zaprosiłam teściową na obiad u nas w domu. Przygotowałam wszystko – rosół jak u babci, schabowe złociste i deser z owocami. No, naprawdę się postarałam. A ona na koniec rzuciła:
No, muszę przyznać, że było lepiej, niż myślałam. Chociaż ziemniaki trochę za słone, a surówka z kapusty mogła być bardziej doprawiona.
Myślałam, że to tylko jednorazowy komentarz, ale nie! Od tamtej pory teściowa zawsze przynosi ze sobą swoje "specjały". Sałatka jarzynowa, pieczone mięso, czasem nawet własny deser. Raz przyniosła pełną miskę bigosu, bo – jak stwierdziła – "nigdy nie wiadomo, czy wszystkim wystarczy". Czy ja naprawdę wyglądam na kogoś, kto nie umie zagotować wody na herbatę?
Zamiast wsparcia – pełna lodówka teściowej
Nie zrozumcie mnie źle – ja naprawdę cenię ludzi, którzy lubią gotować. Ale czy przychodzenie na czyjś obiad z własnym jedzeniem nie jest trochę jak mówienie:
Nie ufam ci, kochana, sama to zrobię lepiej?
Przecież to trochę jak przyniesienie parasola na czyjeś wesele w plenerze, bo "pewnie będzie padać".
Moja przyjaciółka Jola opowiadała mi podobną historię.
Moja teściowa przyszła na nasze święta z całą brytfanką pierogów, mimo że wcześniej obiecałam, że wszystko przygotuję. A potem jeszcze komentowała przy stole, że ‚te jej to są bardziej delikatne, bo ma swój sposób na ciasto’. Serio?!
– żaliła się Jola. Czy to jakaś ogólnopolska epidemia teściowych mistrzyń kuchni?
Gdzie kończy się troska, a zaczyna brak szacunku
Najbardziej zastanawia mnie to, czy teściowa naprawdę uważa, że moja kuchnia jest taka zła, czy po prostu nie potrafi się powstrzymać przed byciem w centrum uwagi. Bo kiedy cała rodzina siedzi przy stole i próbuje jej bigosu czy sałatki, nagle rozmowa schodzi na to, jak ciężko się ją przygotowuje, jak długo to wszystko dusiła i jaki to "sekretny przepis babci". A moje dania? Stoją sobie smutno na końcu stołu, bo wszyscy są już najedzeni.
Rozmawiałam o tym z moją mamą, a ona tylko westchnęła:
No cóż, teściowe tak mają. Pamiętam, jak babcia twojego ojca mówiła, że mój sernik smakuje jak ‚coś, co wzięło się z puszki’. A teraz nikt nie robi lepszego od mojego.
Może więc i mnie czeka jakaś zemsta, ale póki co – tracę cierpliwość.
Można to jakoś zmienić
Próbowałam z nią rozmawiać. Powiedziałam, że naprawdę mi zależy, żeby to ja mogła pokazać swoje umiejętności w kuchni, ale ona tylko wzruszyła ramionami i powiedziała:
Ja po prostu nie chcę ci dokładać pracy, kochanie.
No tak, bo dokładanie mi frustracji to przecież nie to samo, prawda?
Nie chcę wyjść na niewdzięczną synową, ale czy naprawdę nie można po prostu przyjść na obiad, zjeść, co gospodyni przygotuje, i powiedzieć "dziękuję"? Czy to naprawdę takie trudne?
Anita