"Wyobraźcie sobie, że idziecie na wywiadówkę z przekonaniem, że wszystko jest w porządku. A potem dowiadujecie się, że pieniądze, które wpłacacie na składki klasowe, mają pokryć nie tylko potrzeby waszego dziecka, ale też dzieci rodziców, którzy składek nie płacą. Czyli dla waszych dzieci zostaje mniej".
Czy to nie brzmi jak jakiś absurd? Bo dla mnie to brzmi jak prosto z kabaretu. Tylko że jakoś wcale mi nie jest do śmiechu.
Publikujemy list naszej czytelniczki. Tekst został zredagowany przez Styl.fm. Czekamy na historie pod adresem: [email protected]. Wybrane teksty opublikujemy. Zastrzegamy sobie prawo do redakcji tekstu.
Ci, co płacą, pokryją wszystko
Wywiadówka zaczęła się dość standardowo – trochę nudnych informacji o lekcjach, o tym, żeby dzieci nie zapominały odrabiać prac domowych, bla bla bla. Już miałam nadzieję, że może tym razem obejdzie się bez kontrowersji. Ale nie. W pewnym momencie pani wychowawczyni rzuciła:
Musimy porozmawiać o składkach klasowych. Nie wszyscy rodzice wpłacili, ale te dzieci też mają korzystać z funduszy, bo przecież nie możemy ich wykluczać.
No i wtedy poczułam, że coś we mnie pęka. Serio? Rozumiem, że nikt nie chce, żeby jakieś dziecko czuło się gorsze, ale czy to znaczy, że rodzice, którzy regularnie wpłacają, muszą finansować wszystko? Bo jeśli pieniądze mają się "rozpłynąć" między wszystkie dzieci, to co zostaje dla tych, których rodzice rzeczywiście się do tego dokładają?
To nie jest sprawiedliwość
Nie zrozumcie mnie źle – nie mam nic przeciwko pomocy tym, którzy rzeczywiście mają trudności. Ale jeśli ktoś ma problemy, to może szkoła powinna szukać jakichś dodatkowych funduszy, a nie obciążać rodziców, którzy płacą składki? Dlaczego to zawsze ci uczciwi mają na końcu gorzej?
Rozmawiałam o tym z koleżanką, która ma córkę w innej szkole. Powiedziała mi:
U nas jest to samo. Ci, co nie płacą, są traktowani dokładnie tak samo jak my, którzy wpłacamy. A potem okazuje się, że na wycieczkę dla dzieci nie ma pieniędzy, bo zabrakło na wszystko.
No i jak tu nie czuć frustracji?
Składki, które dzielą rodziców
Najgorsze w tym wszystkim jest to, że takie podejście dzieli rodziców. Na wywiadówce część osób tylko kiwała głowami, jakby to było całkowicie normalne. Ale ja widziałam, że inni – tak jak ja – ledwo powstrzymywali się, żeby nie wybuchnąć. Bo ile razy można dokładać się do czegoś, co potem nie działa tak, jak powinno?
Pamiętam, jak na jednym z zebraniach pewna mama powiedziała:
Przecież to nie jest nasza wina, że niektórzy nie płacą. Może warto byłoby pomyśleć o jakiejś alternatywie, żeby nie obciążać tylko tych, którzy się wywiązują.
Wtedy zrobiło się niezręcznie, bo wychowawczyni skwitowała to tylko krótkim:
Ale jak inaczej mamy to rozwiązać?
No cóż, może zacząć od tego, żeby nie obciążać jednych kosztem drugich?
"Wykluczenie" dzieci czy niesprawiedliwość wobec rodziców?
Rozumiem, że nikt nie chce, żeby jakieś dziecko czuło się gorsze. Ale czy to naprawdę musi działać kosztem dzieci, których rodzice płacą składki? Czy szkoły nie powinny wymyślić jakiegoś rozwiązania, które nie wprowadza takiej niesprawiedliwości? Może warto byłoby wprowadzić jakieś fundusze dla tych, którzy rzeczywiście potrzebują wsparcia, zamiast oczekiwać, że inni rodzice pokryją wszystkie koszty?
Bo wiecie, co jest najbardziej irytujące? To, że te dzieci, których rodzice nie płacą, często nawet nie wiedzą, że ich wycieczki czy pomoce szkolne są opłacane z pieniędzy innych. I choć to nie ich wina, to jednak trudno nie czuć się z tym nieswojo.
Renata