"Komunia mojej córki miała być dniem pełnym radości, rodzinnego ciepła i wspólnego świętowania. I rzeczywiście – była pełna emocji. Tylko że niekoniecznie tych, których się spodziewałam. Bo oto w drzwiach mojego domu stanęła moja była teściowa, gotowa na dramatyczne wejście, niczym gwiazda telenoweli".
Publikujemy list naszej czytelniczki. Tekst został zredagowany przez Styl.fm. Czekamy na historie pod adresem: [email protected]. Wybrane teksty opublikujemy. Zastrzegamy sobie prawo do redakcji tekstu.
"Ale jak to – jej tu nie będzie..."
Nie planowałam wielkich kontrowersji. Po prostu nie zaprosiłam na komunię mojej córki osoby, która od lat działała mi na nerwy. Konkretnie – mojej byłej teściowej.
Odkąd rozwiodłam się z jej synem, relacje między nami były, delikatnie mówiąc, napięte. Tomasz, mój były mąż, alimentów nie płacił, w wychowanie dziecka się nie angażował, ale za to jego matka uważała, że to ja jestem największym złem na świecie.
Więc kiedy zaczęłam planować komunię Mai, nie przyszło mi do głowy, żeby ją zapraszać. Po co? Żeby siedziała przy stole i rzucała oskarżycielskie spojrzenia, jakbym to ja była odpowiedzialna za to, że jej ukochany synalek uznał, że ojcostwo to opcja, a nie obowiązek?
Oczywiście szybko wyszło na jaw, że "babci Ewy" na liście gości nie ma. I tak oto rozpoczęła się wielka rodzinna drama.
Canva
"To moja wnuczka, mam prawo tu być"
Dzień uroczystości. Wszyscy elegancko ubrani, córka uśmiechnięta, goście zadowoleni. Aż tu nagle drzwi otwierają się z hukiem i oto ona – wchodzi była teściowa, cała na biało, ale w wersji rozwścieczonej.
Jak mogłaś mnie nie zaprosić?!
– zaczęła od razu, ignorując wszystkich gości, a szczególnie **moją totalnie zaskoczoną córkę**.
To moja wnuczka, mam prawo tu być!
– ciągnęła, jakby właśnie powoływała się na jakiś święty kodeks praw babć.
Wszyscy zamarli. Moja córka, biedna Maja, nie wiedziała, co się dzieje. A ja? Ja byłam na skraju wybuchu śmiechu i furii jednocześnie.
"Proszę opuścić mój dom"
Nie zamierzałam się kłócić, nie zamierzałam też robić sceny, ale to był dzień mojej córki, a nie teatr jednej aktorki.
Canva
Stanęłam przed nią i powiedziałam najspokojniej, jak potrafiłam: "Proszę opuścić mój dom".
"Ale to moja wnuczka!" – powtórzyła dramatycznie.
Tak, i ja ją wychowuję, bo jej ojciec jakoś nie miał na to ochoty. Może gdyby pojawił się tu chociaż raz z własnej woli, a nie w postaci niezapłaconych alimentów, sytuacja wyglądałaby inaczej
– powiedziałam sucho.
Goście patrzyli z szeroko otwartymi oczami, Maja zaczynała płakać, a była teściowa… cóż, zrobiła to, co robią bohaterki telenowel w kulminacyjnym momencie: wybuchła płaczem i wybiegła dramatycznie z pokoju.
Komunia na długo zostanie w pamięci
Nie muszę chyba mówić, że po jej wyjściu rozmowom i szeptom nie było końca.
Ktoś mówił, że "trochę przesadziła", ktoś inny przyznał mi rację. Ale jedno było pewne: komunia Mai na długo zostanie w pamięci wszystkich gości.
A ja? Ja cieszę się, że ten teatr dobiegł końca i mogłam w końcu usiąść z rodziną do obiadu – w pełnym spokoju.
Kinga