"Zawsze myślałam, że w trudnych chwilach mogę liczyć na rodzinę. Że jeśli noga mi się powinie, to moi rodzice będą pierwsi, którzy wyciągną do mnie rękę. Jak bardzo się myliłam. Gdy tylko okazało się, że ich "grzeczna córeczka" zaszła w ciążę, kazali mi pakować walizki".
Wtedy jedna osoba podała mi pomocną dłoń. I nie była to moja matka.
Publikujemy list naszej czytelniczki. Tekst został zredagowany przez Styl.fm. Czekamy na historie pod adresem: [email protected]. Wybrane teksty opublikujemy. Zastrzegamy sobie prawo do redakcji tekstu.
"To już nie jest twój dom"
Miałam 19 lat, gdy dowiedziałam się, że jestem w ciąży. Nie był to żaden romantyczny scenariusz z filmu, w którym chłopak klęka na jedno kolano i mówi, że będzie mnie wspierał. Mój chłopak, Kuba, wyjechał do pracy za granicę i... przepadł. Nie odbierał listów, nie dzwonił, jakby rozpłynął się w powietrzu.
Zostałam sama z pozytywnym testem w ręce i rosnącą paniką.
Rodzice? Nie byli zachwyceni. A właściwie to byli wściekli.
Wstyd przyniosłaś na całą rodzinę
– usłyszałam. Myślałam, że jak im przejdzie pierwszy szok, to może jakoś to razem ogarniemy. Nie przeszło.
Masz się wynosić
– powiedział ojciec, a matka nawet na mnie nie spojrzała.
canva.com
I tak w jednej chwili z córki, którą zawsze byłam, stałam się problemem do wyrzucenia na ulicę.
"Jesteś częścią rodziny, czy tego chcesz, czy nie"
Nie miałam gdzie pójść. Siedziałam zapłakana w małym pokoju u znajomej, kiedy nagle zadzwonił telefon.
"To ja, Hania. Mama Kuby" – usłyszałam w słuchawce.
Byłam w szoku. Nie znałyśmy się dobrze, widziałyśmy się może parę razy. Nie wiedziałam nawet, czy ona w ogóle wie, co się stało. Ale ona wiedziała wszystko. I miała dla mnie jedną wiadomość: "Przyjeżdżaj do mnie".
Nie pytała, czy mam inne opcje. Nie pytała, czy chcę. Po prostu postanowiła, że nie pozwoli mi zostać samej.
Jesteś częścią rodziny, czy tego chcesz, czy nie
– powiedziała.
Zamieszkałam u niej i od pierwszego dnia poczułam więcej ciepła niż przez całe życie w domu rodzinnym. Nie zadawała głupich pytań, nie mówiła, że "mogłam uważać". Zamiast tego pomagała mi jak tylko mogła.
Zawoziła mnie na badania, gotowała mi obiady, a gdy zaczęłam płakać, że nie dam rady – przytulała i mówiła:
Dasz radę, bo nie jesteś sama.
To twoje dziecko? To i moje
– rzuciła kiedyś, gdy wybierałyśmy pierwsze ubranka dla malucha.
Nie wiedziałam, czym sobie zasłużyłam na taką osobę w swoim życiu.
Canva
Wielkie powroty
Dwa lata później, gdy moje dziecko gaworzyło już pierwsze słowa, nagle pojawił się Kuba. Wracał jak bohater, który niby miał cały czas dobre intencje, tylko jakoś mu nie wyszło z informowaniem o tym.
Nie czekałam na niego. Ale jego matka czekała.
Chcesz zostać? W porządku. Ale zapamiętaj jedno – jeśli skrzywdzisz ją jeszcze raz, to nie masz tu czego szukać
– powiedziała mu krótko.
Wzięliśmy ślub, ale dla mnie prawdziwą matką na tym weselu była ona, a nie kobieta, która mnie urodziła.
Mama, której nigdy nie miałam
Do moich rodziców już nie wróciłam. Nie zadzwonili, nie zapytali, co u mnie. I wiecie co? Nawet mnie to nie dziwi.
Ale nie czuję się osierocona. Bo mam kogoś, kto udowodnił mi, że bycie rodziną to nie kwestia krwi, tylko serca.
Dziś moje dzieci mówią do niej "babcia" i kochają ją nad życie. A ja codziennie dziękuję losowi, że zamiast wyrzucić mnie na ulicę, przyjęła mnie pod swój dach i dała mi coś, czego nigdy wcześniej nie miałam – prawdziwą mamę.
Ewelina