W całej Polsce zawrzało po ujawnieniu listy firm, które otrzymały pieniądze z Krajowego Planu Odbudowy. Największe emocje wzbudziła dotacja w wysokości ponad 400 tys. złotych dla firmy prowadzącej klub dla swingersów. Gdy politycy zaczęli grzmieć o kontrolach, a internet zalała fala oburzenia, właściciel klubu postanowił zabrać głos.
Właściciel klubu dla dorosłych przerwał milczenie w sprawie kasiory z KPO
Afera z KPO wybuchła, gdy rząd opublikował interaktywną mapę dotacji z Krajowego Planu Odbudowy dla branży HoReCa. Internauci natychmiast rzucili się do analizowania listy beneficjentów i szybko wyłowili prawdziwą perełkę. Okazało się, że ponad 400 tysięcy złotych z publicznych środków przyznano firmie spod Częstochowy, która prowadzi klub swingersów, co stało się symbolem rzekomych nieprawidłowości i amunicją w politycznej walce.
W centrum medialnej burzy znalazł się Rafał Kulejewski, właściciel firmy, która otrzymała kontrowersyjną dotację. Gdy premier Donald Tusk zapowiedział kontrolę każdej złotówki z KPO, Kulejewski, zamiast chować głowę w piasek, postanowił zabrać głos.
Rafał Kulejewski w rozmowie z Fakt.pl wyjaśnił, że jego firma to nie wydmuszka stworzona pod dotację. Działalność prowadzi nieprzerwanie od 2007 roku, a klub swingersów powstał dopiero po pandemii. Jak tłumaczy, pomoc pocovidowa miała na celu zbudowanie stabilnej, "drugiej nogi biznesowej", by firma mogła utrzymać się w razie kolejnego kryzysu.
Prowadzę działalność od 2007 roku. Miałem knajpki, wcześniej była tu dyskoteka, dopiero po covidzie powstał tu klub swingersów. Dotacja, o którą wystąpiłem, to właśnie pomoc pocovidowa na rozszerzenie działalności gospodarczej.
instagram.com/donaldtusk
Zamiast na przyjemności, pieniądze z KPO poszły na maszyny do obróbki metalu
Największym zaskoczeniem w całej tej historii jest jednak cel, na który faktycznie przeznaczono unijne środki. Wbrew domysłom internautów i oskarżeniom polityków, pieniądze pocovidowe nie poszły na wyposażenie klubu dla dorosłych, a na dywersyfikację biznesu w zupełnie innej branży. Rafał Kulejewski zainwestował w działalność metalurgiczną.
Za fundusze unijne kupił specjalistyczną maszynę, która kosztowała łącznie 600 tysięcy złotych. Dotacja z KPO pokryła 400 tysięcy, a pozostałe 200 tysięcy przedsiębiorca musiał wyłożyć z własnej kieszeni, posiłkując się kredytem bankowym.
Kosztowała 600 tysięcy złotych. Dotacja, jaką dostałem, wyniosła 400 tysięcy złotych, więc musiałem mieć 200 tysięcy wkładu własnego. To nie były pieniądze, które leżały na ulicy. Wziąłem kredyt w banku, ryzykując, czy ten interes wypali.
- wyznał Rafał Kulejewski w rozmowie z "Faktem".
instagram.com/donaldtusk/
Rafał Kulejewski nie przebierał w słowach
Sprawa klubu spod Częstochowy stała się elementem szerszej, politycznej awantury wokół wydatkowania środków z KPO. Premier Donald Tusk grzmiał o "zerowej tolerancji" i zapowiedział szczegółową kontrolę dotacji, co miało pokazać, że nowe władze dbają o publiczne pieniądze.
Jednak Rafał Kulejewski wbił szpilę politykom, twierdząc, że całe zamieszanie to jedynie polityczna gra, a on sam stał się jej przypadkową ofiarą. Zamiast się tłumaczyć, w wywiadzie dla Fakt.pl rzucił wyzwanie i z pełnym przekonaniem zaprosił urzędników na audyt, podkreślając, że jego projekt został już dawno zamknięty i rozliczony.
Nie ma problemu, proszę kontrolować. Dotacja jest zamknięta i rozliczona, mogę pokazać wszystkie faktury.
Wygląda na to, że kontrolerzy premiera Tuska, zamiast pikantnych szczegółów z życia swingersów, będą musieli zagłębić się w specyfikację techniczną maszyny do cięcia metalu.