Lekcje religii w polskich szkołach stoją na krawędzi rewolucji, jakiej nie było od lat. W obliczu masowych rezygnacji uczniów, biskupi przedstawili nową podstawę programową, która ma być odpowiedzią na potężny kryzys. Pytanie brzmi: czy to desperacka próba ratowania frekwencji, czy realna zmiana, która odmieni oblicze katechezy w Polsce?
Koniec z "klepaniem" pacierza? Biskupi ogłaszają wielkie zmiany
Biskupi uderzyli pięścią w stół i zaprezentowali nową "Podstawę programową nauczania religii rzymskokatolickiej w Polsce", która ma być ratunkiem dla tonącego okrętu. To nie kosmetyka, a zapowiedź głębokiej reformy, która wejdzie w życie z nowymi podręcznikami 1 września 2027 roku. Mówiąc wprost: Konferencja Episkopatu Polski w końcu zauważyła, że świat za oknem szkolnej sali odjechał o kilka epok. Nowy program ma być odpowiedzią na współczesne wyzwania kulturowe i społeczne.
Uczniowie masowo uciekają z lekcji. Kościół musiał zareagować
Nie oszukujmy się, Episkopat nie obudził się z nagłej troski o dialog z kulturą. Obudził się, bo zobaczył dramatyczne dane. Liczby są bezlitosne. We Wrocławiu na religię chodzi już tylko garstka – 35% uczniów, w Szczecinie 36%, a w Warszawie i Poznaniu frekwencja ledwo przekracza 40%. Jak przyznaje ks. prof. Roman Buchta, w szkołach ponadpodstawowych jest "poważne tąpnięcie". Gwoździem do trumny okazały się decyzje Ministerstwa Edukacji Narodowej, które ograniczyły liczbę godzin do jednej tygodniowo i wyrzuciły ocenę z religii ze średniej. Kościół został postawiony pod ścianą i musiał działać.
Canva
Czytaj także: Jest zgoda na chrzest dzieci z in vitro. Biskupi stawiają jednak warunki - dla wielu upokarzające
Katecheza czy religioznawstwo? Biskupi stawiają na zaskakujące rozwiązanie
Czy to oznacza, że lekcje religii zamienią się w religioznawstwo? Biskupi zapewniają, że nie ma mowy. Jak podkreśla ks. Buchta, "nie idziemy w kierunku religioznawstwa", ale od razu dodaje, że lekcje mają zyskać "ujęcie socjologiczne i historyczne". To prawdziwe chodzenie po linie – próba unowocześnienia lekcji bez utraty jej wyznaniowego charakteru. Zgodnie z duchem encykliki Fides et ratio Jana Pawła II, Kościół chce, by uczeń nie tylko "klepał formułki", ale potrafił inteligentnie odpowiedzieć na pytanie: "dlaczego w to wierzysz?".
MEN swoje, biskupi swoje. Wojna o religię w szkole
Oficjalnie, jak twierdzi bp Wojciech Osial, reforma "nie jest reakcją na szkodliwe zmiany" wprowadzone przez MEN. Jednak trudno oprzeć się wrażeniu, że to właśnie polityka rządu przyspieszyła działania. Ministerstwo uważa, że miejsce religii jest w salce katechetycznej, na co przedstawiciele Kościoła reagują oburzeniem. "Absolutnie się z tym nie zgadzamy" – kwituje ks. Buchta, dodając z przekąsem, że "w Europie rzeczą absolutnie normalną jest obecność religii w systemie oświaty, a nienormalną jest jego nieobecność". To starcie dwóch wizji szkoły i miejsca, jakie ma w niej zajmować wiara.
Uczeń w centrum uwagi, a nie Bóg? Zaskakujący kierunek reformy
Jednak największa bomba kryje się w samym podejściu do nauczania. Jak mówi ks. prof. Paweł Mąkosa z KUL, "dzisiaj na pierwszym miejscu stawiany jest uczeń i jego potrzeby". Ale to nie wszystko. W podstawie znalazł się zapis, który brzmi jak herezja dla tradycyjnej katechezy:
Nauczyciele nie są obligowani, by kształtowali postawy religijne.
To zdanie to prawdziwa rewolucja. Dotychczas celem lekcji religii było przecież formowanie wiernych. Teraz Kościół zdaje się mówić: "skoro nie możemy was nawrócić, to chociaż was czegoś ciekawego nauczymy".
canva.com
Nowe podręczniki dopiero w 2027. Czy Kościołowi uda się zatrzymać lawinę?
Nawet jeśli plan jest genialny, na jego efekty trzeba będzie długo czekać. Nowe podręczniki trafią do szkół dopiero za kilka lat. Sami twórcy reformy studzą emocje, przyznając, że nawet najlepszy przepis nie gwarantuje sukcesu. Jak obrazowo ujął to ks. prof. Roman Buchta:
Wie pan, jak to jest. Jak pięć kucharek dostanie najlepszy przepis na ciasto, to wyjdzie pięć różnych ciast o różnych smakach. I niczemu nie jest winien przepis.
Biskupi dali przepis na nowe ciasto. Czy jednak kucharze – czyli tysiące katechetów w całej Polsce – zechcą i będą potrafili z niego upiec coś strawnego dla młodzieży? Odpowiedź poznamy za kilka lat. Do tego czasu lawina rezygnacji może zamienić się w potop, którego nie zatrzymają nawet najmądrzejsze podręczniki.