Gdy oczy świata zwrócone są na wschodnią flankę NATO, Polska wysyła do USA... dwa konkurujące ze sobą samoloty. Zamiast wspólnego frontu, Radosław Sikorski i Karol Nawrocki urządzają dyplomatyczny wyścig, który obnaża głęboki kryzys i brak porozumienia na szczytach władzy.
Jeden kraj, dwie delegacje. Kto i dlaczego storpedował wspólną wizytę?
Polska dyplomacja wystawia właśnie spektakl, na który bilety powinny być darmowe, bo wstyd brać za to pieniądze. Zamiast jednego, mocnego głosu w Waszyngtonie, Amerykanie usłyszą dwugłos, który brzmi jak próba niedostrojonej orkiestry. We wtorek w USA ląduje szef MSZ Radosław Sikorski, a dzień później prezydent Karol Nawrocki. To sytuacja bez precedensu, która w świecie dyplomacji jest odczytywana jako kompromitujący dowód wewnętrznego chaosu.
Winnych tego zamieszania nie trzeba długo szukać. To Pałac Prezydencki postanowił zagrać solo, organizując pierwszą zagraniczną wizytę Karola Nawrockiego z pominięciem rządu i dobrych obyczajów. Rzecznik MSZ Paweł Wroński ujął to dosadnie:
Nie może być dwóch polityk zagranicznych służących jednemu krajowi.
Oficjalnie cele obu wizyt są ambitne. Prezydent Karol Nawrocki w środę spotka się z Donaldem Trumpem w Białym Domu, by rozmawiać o bezpieczeństwie militarnym i energetycznym. Z kolei minister Radosław Sikorski już we wtorek spotyka się z sekretarzem stanu USA Markiem Rubio. Trudno nie odnieść wrażenia, że te dwa oddzielne spotkania mogłyby stanowić elementy jednej, znacznie potężniejszej misji dyplomatycznej. Niestety, zamiast siły, świat zobaczy polską słabość.
MSZ oferuje pomoc, Pałac odpowiada... milczeniem. Kulisy politycznej przepychanki.
Podczas gdy Pałac Prezydencki budował wokół siebie mur obojętności, Radosław Sikorski pukał do drzwi z ofertą pomocy – i robił to na oczach całej Polski. Publicznie, przez media społecznościowe, zwracał się do prezydenta, oferując wsparcie i przekazując stanowisko rządu. Chodziło o to, by Karol Nawrocki w rozmowach z Donaldem Trumpem miał jasne wytyczne. Minister mówił wprost:
Panie prezydencie, dla ułatwienia panu pracy, Rada Ministrów przyjęła stanowisko tak, aby pan prezydent wiedział, czego się trzymać w rozmowach
Odpowiedzią Pałacu Prezydenckiego była jednak chłodna obojętność. Jak potwierdziła wiceszefowa MSZ Anna Radwan-Röhrenschef, nikt z resortu nie leci z prezydentem, bo "nie dostaliśmy po prostu zaproszenia". Szef Kancelarii Prezydenta Zbigniew Bogucki stwierdził bez ogródek, że prezydent "nie przewidział takiej obecności", bo "nie ma takiej potrzeby". Dodał też, że najpierw trzeba "wrócić do dobrych relacji ze Stanami Zjednoczonymi, których ten rząd nie ma".
Gwoździem do trumny okazał się wyciek do mediów instrukcji MSZ. Strona prezydencka natychmiast okrzyknęła ją "żenującym stanowiskiem", a Radosław Sikorski publicznie zastanawiał się, "który z jego doradców był takim durniem". Polityczna wojna na całego.
x.com
Amerykanie patrzą i nie wierzą. Co ten dyplomatyczny cyrk oznacza dla Polski?
Ten dyplomatyczny cyrk nie umyka uwadze naszych sojuszników. Jak zauważył portal Politico w artykule "Od bohatera do zera: fiasko polskiej polityki zagranicznej", prezydent Polski przywozi do Waszyngtonu "sprzeczne sygnały z głęboko podzielonej Polski". To sygnał chaosu, który osłabia naszą wiarygodność w momencie, gdy potrzebujemy jej najbardziej. Wystawiamy się na rozgrywanie przez sojuszników, którzy nie wiedzą, kto tak naprawdę mówi w imieniu Warszawy.
Sytuację komplikuje fakt, że Donald Trump zdaje się mieć swojego faworyta. Jak zauważa były rzecznik MSZ, dr Łukasz Jasina: "Trump od dawna wysyła sygnały, że stawia właśnie na niego (Nawrockiego). To pokazuje, kto naprawdę rządzi w relacjach polsko-amerykańskich". Taki sygnał może tylko ośmielać Pałac Prezydencki do dalszej gry na siebie.
Powstaje pytanie, czy tak podzielona Polska jest w stanie skutecznie zabiegać o swoje żywotne interesy? Czy w kwestii obecności wojsk amerykańskich w Polsce, wsparcia dla Ukrainy czy kontraktów zbrojeniowych można być skutecznym, gdy wysyła się dwa różne komunikaty? Wewnętrzny spór Nawrockiego z Sikorskim podkopuje naszą siłę negocjacyjną i sprawia, że w kluczowych rozmowach jesteśmy słabsi.
Sikorski wbija szpilę, a Nawrocki gra o swoje. Prywatne ambicje ponad interesem Polski?
Cała sytuacja wygląda jak starcie osobistych ambicji i politycznych interesów, w którym dobro państwa schodzi na dalszy plan. Radosław Sikorski nie szczędzi kąśliwych komentarzy, a jego publiczne "instruowanie" prezydenta jest odbierane jako próba pokazania, kto tu naprawdę rządzi. Z drugiej strony Karol Nawrocki, dla którego jest to pierwsza wizyta zagraniczna, wyraźnie chce zaznaczyć swoją niezależność i zbudować własny kanał komunikacji z Waszyngtonem, nawet kosztem jedności państwa.
W tej grze o ego i przyszłe wybory nie ma dobrych bohaterów. Jest za to jeden wielki przegrany – Polska, której międzynarodowa pozycja jest właśnie rozmieniana na drobne w imię wewnętrznych wojenek. I niestety, na tej scenie nie widać nikogo, kto chciałby opuścić kurtynę.